Spotkania to przede wszystkim komunikacja…

Stanisław Lem twierdzi, że Ziemia  zostanie wciągnięta, niejako wessana przez słońce, i to już niedługo, bo za drobne siedem (lub siedemdziesiąt, nie pamiętam dobrze, aczkolwiek wydaje mi się to bez różnicy) miliardów lat. W obliczu takiej katastrofy wszelkie działania wydają się bezzasadne. Ale….

Do tego czasu może się trochę zmienić ….

Może ludzkość zdąży wyginąć, tak jak niegdyś dinozaury? A może ewolucja spłata nam kolejnego psikusa i pozamieniamy się w nie-wiadomo-co? Może staniemy się zupełnie inną formą istnienia białka? A może nasze szczątki wyjedzą karaluchy? Albo ludzie zaczną się szanować nawzajem. Ekumeniczna miłość bliźniego dobrze wychodzi chyba tylko świętym…

Nie mniej o zwykłym szacunku dla odmienności drugiej osoby można by czasem porozmawiać…

Ostatnio miałam możliwość obserwować grupę osób w czasie warsztatów z komunikacji interpersonalnej. Kilku miłych, młodych mężczyzn i dwie panie.  Te panie nie były ani szczególnie urodziwe, ani urokliwe, ani – jak sądzę – nie grzeszyły seksapilem. One po prostu były OBRAŻONE. Nie podobały im się ani zajęcia, ani grupa, ani w ogóle nic. Chciały do domu, do dzieci, do garów i przedświątecznego obłędu,  jaki jest na ogół udziałem pań.

Obserwowałam wysiłki osób prowadzących. Praktycznie nie było mowy o warsztacie, o pracy nad komunikacją… Panie torpedowały każde zadanie. Szedł od nich jeden wielki pozawerbalny i werbalny przekaz – „jesteśmy złe, że musimy tu być, zajęcia są głupie, prowadzący są głupi, uczestnicy są głupi. A w domu czeka trzepanie dywanów, mycie okien, zakupy i wizyta u fryzjera”. Zupełnie jak gwóźdź do trumny zadziałała wypowiedź jednej z nich na temat postawy mężczyzn wobec powagi przedświątecznych porządków.

I cóż stało się z grupą młodych, wesołych, mądrych mężczyzn? Pozamykali się w swoich skorupach jak żółwie i żadne sztuczki prowadzących nie były w stanie ich stamtąd wyciągnąć.

Czas stracony? Nie. Jeśli uświadomimy sobie kilka podstawowych spraw. Po pierwsze, że trudno nakarmić kogoś ambrozją na siłę. Jak nie chce jej wziąć – nie weźmie. Po drugie – warsztat komunikacji pokazał bariery komunikacyjne wynikające z uwarunkowań kulturowych dotyczących spraw poza grupą. Po trzecie pokazał mechanizmy standardowego posługiwania się stereotypami myślowymi.

Czy był to warsztat z komunikacji? Z pewnością tak. Uczestnicy (i uczestniczki) wyszli z niego zadowoleni. Dostali coś więcej niż zestaw posługiwania się parafrazą czy precyzją komunikatu. W jakiś czas potem było mi dane obserwować inne zjawisko warsztatów komunikacyjnych – tym razem dla osób niepełnosprawnych.  I cóż przedstawiło się moim zdumionym oczom?

Ludzie ci w czasie warsztatu dokładali wszelkich starań, aby zbliżyć się do siebie nawzajem, okazać radość, serdeczność, ciepło, jakie żywią do innych. Ale żeby nie było tak zupełnie sielankowo (bo przecież nie było), potrafili okazać zniecierpliwienie, złość, zazdrość….

No cóż, ich święta mają nieco inny wymiar. Dlaczego zdrowi nie chcieli zrobić nic, zaś osoby z zespołem Downa potrafiły nawiązać kontakt między sobą?  Lepszy czy gorszy, ale jednak kontakt, który coś w nich pozostawił – cząstkę drugiego człowieka, pamięć o spotkaniu. Zastanawiam się i pozostawiam to pytanie otwarte – czy to cywilizacyjne wbicie w kanony zachowań, lęk przed innością, czy też spontanicznością sparaliżował zarówno dwie panie  jak i kilkunastu panów? Czy upośledzenie osób niepełnosprawnych otworzyło im furtkę, ba!  wrota  na siebie nawzajem i na „tych normalnych”. (Bo jak „ci normalni” reagują na widok niepełnosprawnych – doświadczyłam rozmawiając na ulicy z pewnym głuchym chłopcem).

Więc jak będzie wyglądało życie na ziemi za siedem miliardów lat? Pozabijamy się nawzajem, czy otworzymy nasze serca i umysły na prostą prawdę, że każdy z nas ma swoją opowieść? I że jest możliwość, aby tej opowieści wysłuchać i przyjąć jej istnienie… a nawet zrozumieć.

Autor artykułu:

Anna Marta Wilczkowska